Michał Jarnecki
Magiczna Birma / Myanmar
1.
Tak naprawdę niewiele wiemy o Birmie, od 1989 r. w ramach odchodzenia od nazewnictwa kolonialnej przeszłości,
przechrzczonej przez władze na Myanmar. Dociera tam stosunkowo niewielu wędrowców, szczególnie w porównaniu
z taki potentatami turystycznymi jak najważniejsi sąsiedzi: Tajlandia, Indie czy Chiny. Mało zorganizowanych
grup, a jeśli już to "plecakowcy", których nie zrażają niewygody i ciągle skąpa infrastruktura. Niezależnie
od atrakcyjności już samo to zachęciło mnie do odwiedzenia tego kraju. Dodatkowo chciałem dokonać "wizji
lokalnej" państwa w dużej mierze izolowanego na arenie międzynarodowej (Chiny pozostają przyjazne tutejszym
władzom), objętego sankcjami, rządzonego od kilkudziesięciu już lat (od 1962 r.), przez wojskową juntę,
chociaż generałowie w 2010 r. formalnie oddali władzę "odpowiedzialnym" cywilom, po osobliwych wyborach,
do których nie dopuszczono najpoważniejszej siły opozycyjnej (liderka - Aung San Suu Kyi jest laureatką
pokojowego Nobla).
Czy było warto? Tak - po stokroć warto!!! Już sam fakt, że pojechałem tam dwukrotnie.
Rozpocząłem klasycznie, zresztą inaczej chyba na razie się nie da, lądując w stołecznym Rangunie, teraz
Yangoonie. Zresztą z Europy nie ma bezpośrednich połączeń, a przejścia drogowe z Tajlandii czy Chin nie
są, póki co, dostępne dla Zachodnich turystów.
Na stołecznym bazarze należy koniecznie na początku wymienić pieniądze, omijając kontrolowane przez państwo
kantory wymiany. Kurs jest zmienny i często jest nieadekwatny od rzeczywistego (odbiegał czasem od tego
w roku 2009 2,5 razy). Czyli powtórka z rozrywki, cinkciarze, jak w latach PRL. W 2011 roku, co jest
dowodem pewnej chyba normalizacji, oba kursy zbliżyły się od siebie, ale i dolar niestety osłabł. Ale
szczerze mówiąc Birma/Myanmar znajduje się chyba na etapie środkowego PRL. Kurs w sierpniu 2009 r. wyglądał
następująco: 1 $ = 1150 kyatów (cziatów). Niestety w roku 2011, było to już ok. 750-800 kyatów za jednego
dolara. Czasem, nieźle nachodząc się, można było utargować nieco więcej. Warto posiadać lokalną walutę,
pomimo, że wiele opłat musimy uiścić w dolarach, np. samoloty i hotele. Jedzenie, taksówki, pamiątki,
znaczki itp. płacimy najczęściej w kyatach. Istotnym wyjątkiem mogą być, na modłę chińską, emporia, czyli
sklepy państwowe z suvenirami z wyższej półki. Jest bezpiecznie. Raczej nic nam tam nie grozi, a kieszonkowcy
są nawet pod Jasną Górą …
2.
Centrum Rangoonu/Yangoonu mimo brudu, zaniedbania, katastrofalnego stanu chodników, ma swoisty postkolonialny
czar. Zachowało się wiele, pamiętających czasy brytyjskie, gmachów, wśród których można znaleźć, niezależnie
od zżerających je liszai i wilgoci, malowniczo prezentujące się swoim monumentalizmem. Warto kilka godzin
powłóczyć się w rejonie ratusza, pagody Sule i portu, gdzie tych gmaszysk, czy tylko budynków, jest najwięcej.
Jednak najważniejszym punktem stolicy będzie zarówno dla Birmańczyków, jaki globtroterów Shwe Dagon Pagoda,
jedno z najw ażniejszych sanktuariów buddyjskich świata. To miejsce nie tylko piękne, ale i mistyczne.
Ponad 1000-letnia główna pagoda kryjąca ponoć włosy Buddy, otoczona jest wianuszkiem mniejszych świątyń,
pagód i pagódek. Po wykafelkowanym placu i chodnikach kłębią się tłumy pielgrzymów, a otaczające złotą
pagodę świątyńki wypełniają rozmodleni, skupieni ludzie, wsłuchani w nauki mnichów (czerwone szaty) i
mniszek (różowe). Inni wykonują religijne rytuały przy rzeźbach bądź minipagódkach. Atmosfera podniosła,
ale nie widać na twarzach fanatyzmu, nikomu też nie przeszkadzają snujący się pojedynczy turyści z aparatami
fotograficznymi.
Do Shwe Dagon prowadzi kilka bram, najokazalszą jest wschodnia, z monumentalnymi schodami i potężnymi
ni to lwami ni smokami (zwanymi chitja) strzegącymi wejścia.
Najlepszy widok stolicy i zarazem Shwe Dagon zapewnia ostatnie piętro wieżowca Sakura Tower, wzniesionego
przez Japończyków. Szczególnie magicznie wygląda gdy zapada zmierzch i rozbłyskują światła…
3.
Klasyczna tura po Birmie nie może i nie powinna ominąć Baganu. Pod tą nazwą kryje się zespół trzech miasteczek:
starego i nowego Baganu oraz Nyuang-u. Koło ostatniego jest nawet lotnisko z dobrą siecią połączeń krajowych.
Bagan pełnił pomiędzy X a XIV w. rolę stolicy królestwa i z tych czasów świetności, gdy Birmańczycy czynili
wypady do Tajlandii, a nawet i Kambodży, pozostało rozrzuconych na wielkiej przestrzeni 2077 pagód i
klasztorów. Niektórzy turyści i badacze porównują obiekty Baganu do khmerskiego Angor Wat. Odezwą się
za chwilę protesty. Zgoda, że Angor swoimi rozmiarami przewyższa wszystko, co Azji stworzono, że wynurzające
się z dżungli obiekty są niepowtarzalne, ale coś jednak oba zespoły zbliża. Na pewno głównie sakralny
charakter miast, przestrzenie, swoisty mistycyzm. Ubolewam, że coraz trudniej o magiczno-mistyczne skupienie
w kambodżańskim Siem Rap. W szczycie sezonu przez Angor kłębią się masy turystów, następuje wręcz najazd
grup zorganizowanych. Tego nie ma na razie w Bagan. Mamy szansę na niemal intymny kontakt z obiektami.
Czasem zdarza się, że oprócz nas nie ma nikogo. Osobiście spotkałem tylko 25-30 wędrowców w ciągu całego
dnia, a przy niejednej pagodzie byłem zwyczajnie sam! Czasem przy bardziej znakomitych obiektach, a jest
ich kilkadziesiąt z tej potężnej cyfry, kręcą się sprzedawcy oferujący jakieś pamiątki lub swoje usługi
"przewodnickie", transportowe, a okazjonalnie nawet i coś jeszcze więcej, ale to nie Tajlandia…
Ze względu na rozległość i upał należy pomyśleć o środku transportu. Może to być rower, motorower, skuter,
samochód…lub konny wózek. Latem 2009 r. koszt wynosił 10 dolarów na dzień!!! Desperaci lub wytrwali
pieszo przemierzają drogi i ścieżki dawnej stolicy Bamaru (historyczna nazwa Birmy), a gdy się zmęczą
przesiadają się na rowery. O zachodzie słońca należy koniecznie wejść na jedną z pagód - o ile to dozwolone,
znajdującą się na granicy dwóch Baganów, skąd rozpościera się widok zapierający zwyczajnie dech w piersi…
Potem można w Nyuang-u, gdzie zlokalizowana została większość budżetowych knajpek, tanich hosteli oraz
sklepików, przysiąść w jednej z kafejek czy restauracji i przyglądać, jak płynie życie i wielka rzeka
Irawadi.
4.
Oddech wielkiej historii, ocierając się o jej wspaniałe pamiątki, poczujemy jeszcze w kilku innych miejscach
Myanmaru. Na obszarze współczesnego birmańskiego państwa egzystowało niegdyś kilka królestw. Z pierwszego
Pyu niewiele się zachowało, ale już po następnym - Rakhaing pozostały majestatyczne oryginalne budowle
Maruk U, będącego stolicą odrębnego państwa między XII a XVIII wiekiem. Czarne, wzniesione z granitu
lub wulkanicznego tufu klasztory i pałace, z charakterystycznymi pagodami i wieżami w kształcie dzwonów,
są zupełnie inne od znanego z reszty Birmy stylu i pozostają na długo w pamięci.
Oprócz ruin pałacu królewskiego reminiscencją stołeczności państwa
Rakhain, są jak to bywa w Birmie,
liczne świątynie, zlokalizowane w kilku bliskich centrum kompleksach: Shittaung (z 80 tysiącami różnorakich
rzeźbiarskich wyobrażeń!), Andaw i Ratanbon Paya oraz oddalona południowa grupa. W odległości 50 km (bardzo
złą drogą), znajdują się ruiny sławnej Mahamuni Paya, z której złoty wizerunek Buddy został wywieziony
do Mandalay w drugiej połowie XVIII wieku. Nieco dalej, bo ponad 100 km na wschód, w Monywa znajduje
się fascynujący klasztor Thanboddhay Paya oraz Hpo Win Dang Caves, pełen mistycyzmu zespół prawie 500
jaskiń z rzeźbami Buddy. Transfer do Maruk U jest swoistym logistycznym wyzwaniem. Najpierw należy przelecieć
do Sittwe, a stąd dalej łodzią motorową - przyjemnie, krócej, ale drogo lub autobusem - tanio, długo,
niewygodnie, wręcz spartańsko. Patrząc na ruiny, niesamowitą biedę, fatalny stan dróg - nasze nawet gorszej
jakości są w porównaniu do tych cudowne, braki prądu - który tylko bywa kilka godzin dziennie dzięki
generatorom (Maruk nie doczekał się własnej elektrowni), trudno uwierzyć, że była to niegdyś stolica
potężnego królestwa.
Samo Sittwe, którego raczej nie da się ominąć, zasługuje na jednodniowy co najmniej postój. Niezależnie
od kilku kolonialnych gmachów, posiada fascynujący targ rybny, gdzie rankiem tętni życie, eksplodując
egzotyką. Brud rzuca się w oczy, ale na zdjęciach wszystko wygląda malowniczo.
5.
Na wschód od Rangoonu/Yangoonu znajduje się Bago, zwane niegdyś
Pegu. Było ono stolicą królestwa Mon
pomiędzy VI a XVI stuleciem, a potem jeszcze krótko w XVIII wieku, na kilkanaście tylko lat. Mon ostatecznie
uległo naciskom Bamaru. W Bago także do zobaczenia są imponujące klasztory i pagody, z nieodłącznymi
chitjami, strzegącymi wejścia.
Na południowy zachód od Bago znajduje się drugie po Shwe Dagon sanktuarium buddyjskie kraju,
Kyaikitiyo.
Na wzgórzu, po pokonaniu kilkuset stopni, dochodzimy do ruszającej się, chybotliwej i wiszącej, wyłożonej
płatkami złota skały, na której postawiono małą złotą stupę. Birmańczycy ową osobliwość geologiczno-geograficzną
czczą jako cud Buddy. Masy pielgrzymów, modlitwy, orientalne zapachy kadzideł, magiczny zachód słońca
z widokiem na nieodległe Morze Andamańskie (część Oceanu Indyjskiego) i my w tym wszystkim…Wraz
z Bago to dwudniowa wyprawa z Yangoonu.
Miejsce otacza ciekawa legenda. Król Pago, zwany Tissa porzucił nauki Buddy i zaczął praktykować braminizm
oraz prześladować buddystów. Na jego polecenie wizerunki Buddy były niszczone i wrzucane do rowów. Jedna
z pobożnych dziewcząt, córka kupców zaczęła zbierać wizerunki Buddy, aby potem je obmyć i oddać im cześć.
Król nie mógł tolerować takiego wyzwania i kazał ją stracić. Rozkaz okazał się niewykonalny. Słonie nie
chciały jej stratować, a ogień podpalonego stosu nie imał się jej ciała. Monarcha zaintrygowany przez
te zdarzenia, zażądał od dziewczyny dokonania cudu. Wówczas dziewczyna sprawiła, że osiem posągów Buddy
uleciało do nieba. Gdy Król zobaczył na własne oczy ten cud, przyjął nauki Buddy, a dziewczynę wyniósł
do rangi pierwszej królowej. Thissa miał też sprowadzić do obecnego sanktuarium czczone relikwie: 2-4
włosy Guatamy (nieco przypomina to Shwe Dagon), mające rzekomo powstrzymywać chwiejącą się skałę. Ponoć
również włosy Buddy mają kryć się wewnątrz Shwe Dagon. |
6.
Około 7 godzin autobusem, pomimo 200-240 km, dzieli Bagan od ostatniej stolicy królestwa Bamaru przed
brytyjskim podbojem - Mandalay. Milionowe miasto w centrum kraju leży podobnie, jak i Bagan nad Irawadi.
Jedną z opcji może być podróż statkiem pomiędzy miastami, ale codziennych kursów nie ma. Pomimo zgiełku,
ruchu na ulicach i brudu, w samym Mandalay, jest co oglądać. W północnej części olbrzymi prostokąt o
wymiarach 3 na 3,5 km, jak mniej więcej (o ile raczej nie więcej!) Zakazane Miasto w Pekinie, zajmuje
kompleks pałacu królewskiego ostatnich birmańskich monarchów. Niestety podczas ostatniej wojny zespół
uległ poważnym zniszczeniom i oglądamy tak naprawdę średniej klasy rekonstrukcję, ale dobre i to. Większość
kompleksu, poza dawną częścią rezydencjalną, którą można zwiedzać, zajmują obiekty wojskowe. Photography
strictly prohibited!
Nieopodal pałacu jest kilka świątyń, w tym przepiękna drewniana, subtelna, z delikatna snycerką - Shwenandaw
Kyaung. Kilkaset metrów dalej znajdują się dwie kolejne z mnóstwem małych kapliczek podobnych do lampionów,
kryjących tysiące marmurowych płyt z tekstami modlitewnymi (Sandamani Paya i Kyauktawgyi
Paya). Mówią
o nich z pewną emfazą, że to największa biblioteka świata…
Nad kompleksem pałacowym dominuje tzw. Mandalay Hill z pysznym panoramicznym widokiem na miasto, jego
okolice i rozlewiska Irawadi. Na szczycie znajduje się, jak w birmańskim zwyczaju - świątynia, choć są
lepsze w tym kraju. Szczerze mówiąc, najlepsza jest sama wspinaczka i widoki podczas tej formy
"activity
our body".
W południowej części Manadalay stoi ponad 700 letnia świątynia, najważniejsze sanktuarium miasta, ze
złotym wizerunkiem Buddy. Jest nią Mahamuni Paya. Polecałbym szczególnie wieczorną wizytę, gdy w ciszy
słychać poruszane wiatrem dzwoneczki umieszczone na modlitewnych chorągiewkach rozwieszonych pomiędzy
główną stupą i kaplicami.
Wokół Mandalay nie brakuje ciekawych, jeśli nie fascynujących miejsc. W tym buddyjskim, pobożnym i rozmodlonym
kraju, nie brakuje świętych miejsc. Warte całodniowego wypadu są leżące obok siebie 3 święte miasta:
Amarapura, Sagaing i Inva. W pierwszej obok kilku klasztorów na uwagę zasługuje najdłuższy na świecie
most z drzewa tekowego (1,2 km). W leżącym po drugiej stronie rzeki Irawadi -
Sagaing, jest około 600
stup i pagód. Wznoszą się one na wzgórzach, a połączone są siecią ścieżek i zadaszonych chodników. W
tej masie zaciera się wiele cennych detali, ale niemała grupa jest naprawdę piękna. Miasteczko Inva leżące
nad dopływem Irawadi, Myttha Chaung, miało kilka wieków temu okres świetności, pełniąc 3 razy (w XIV,
XVI i XVIII w.) rolę stolicy Bamaru/Birmy. Niewiele z dni chwały zostało, ale kilka stóp i ruin, dowodzi
żywotności ówczesnego miasta. Najokazalszy z obiektów to dobrze zachowane ruiny Bagayang
Kyaung. Poza
tym warto powłóczyć się pieszo lub pojechać dorożką na kilkukilometrowy spacer. Wśród ryżowiska natrafiamy
raz po raz na jakieś resztki budowli lub stare świątynie. Trzęsienia ziemi przepłoszyły dwór i ostatecznie
w XVIII i XIX wieku - Inva opustoszała.
Na drugi dzień warto byłoby udać się do Mingun. Leży w przeciwnym od przedstawionych miejsc kierunku
(północnym). Oprócz resztek stóp i pagód mamy szansę zobaczyć największy dzwon świata, ofiarowany Birmańczykom
przez Anglików.
7.
Niewątpliwym hitem jest jezioro Inle położone na wschód od
Mandalay. Można, używając nieco przesadzonej
metafory, powiedzieć, iż to taka Wenecja Azji Południowo-Wschodniej. Na jeziorze i wokół niego rozłożyło
się kilkanaście wiosek i miasteczko Nyuangshwe. Do jeziora przylega, z racji częściowego zarastania jego
brzegów, dziesiątki, jeśli nie setki kanałów, tworzących labirynt dróg wodnych, po których mkną wiosłowe
łodzie i motorówki. Wokół wiosek zawieszonych na palach, z tafli jeziora wyrasta szereg wysepek porośniętych
trawą lub takich, na których nasadzono warzywa, kwiaty, tworząc pływające ogrody. Przypomniało mi to
indyjski Kaszmir i jezioro Dal. Przy jednej z odnóg stoi najsławniejszy z okolicznych klasztorów:
Indeen.
Setki małych, najczęściej nadszarpniętych zębem czasu stup wyznacza potencjalne ścieżki. Podobnie jak
w Bagan, mamy możliwość w skupieniu i bez tłumów, zbliżyć się maksymalnie do lokalnego sacrum. Chodząc
miedzy pochylonymi ku ziemi kaplicami, czujemy się jak Indiana Jones podczas swoich azjatyckich przygód.
W jeszcze innym, drewnianym klasztorze stojącym na palach - Nga Hpe Chaung, mamy pełen przegląd rzeźb
Buddy w różnych stylach. Osobliwością są żyjące tutaj na łaskawym chlebie, skaczące koty, które bardziej
interesują turystów niż sam obiekt.
8. Logistyka i informacje praktyczne
Najlepiej dojechać, a dokładnie dolecieć z Tajlandii. Najtaniej chyba Thai
International, lepiej niż
liniami myanmarskimi. Pamiętajmy, że musimy doliczyć "jakiś" dolot do Bangkoku, ale z tym nie wygląda
sprawa źle, bo konkurencja wymusza "modest price". Prawdopodobnie z taksówkami może to wynieść między
3500-4250 zł.
Ostatecznie Birma się otwiera, a córka bohatera narodowego, laureatka pokojowej nagrody Nobla, pani Aung
San Suu Kyi cieszy się wolnością. Jej losy przypomina piękny film Lady Luca
Bressona, nietypowy
w jego repertuarze.
Birma jest ciągle tania, niezależnie od przejściowego spadku kondycji dolara. Nie brak i tutaj luksusowych
hoteli kontrolowanych przez państwo, ale tam nocując wspieramy na całej linii władze tego państwa. Dajmy
szansę zarobić zwykłym ludziom, śpiąc w prywatnych hotelach. Za 8-10 dolarów mamy zawsze opcje ze śniadaniem
i A/C. Transport autobusowy też jest bardzo tani, połączenia lotnicze załatwiajmy na miejscu, u lokalnych
agentów, to również wychodzi taniej. Drogi są kiepskie. Musimy uzbroić się w cierpliwość. Uwaga - noclegi
i samoloty płacimy w dolarach!
Żywność jest bajecznie tania - choć niekoniecznie dla Birmańczyków. Za kwotę od 200 do 2000 kyatów naprawdę
można się dobrze najeść…
|