Główna :  Dla autorów :  Archiwum :  Publikacje :  turystykakulturowa.ORG

 

Data wydania 30 marca 2010, redaktor prowadzący numeru: Karolina Buczkowska

Numer 4/2010 (kwiecień 2010)

 

Wywiad

 


Rozmowa z Witoldem Przewoźnym, poznańskim etnografem, kustoszem Muzeum Etnograficznego w Poznaniu

1. „Turystyka Kulturowa”: Mity i stereotypy znamy pewnie wszyscy, ale jest okazja zapytać specjalistę: Czym tak naprawdę różnią się "poznaniacy" od innych polskich mieszczan?
Witold Przewoźny - Stereotypy są sądami uproszczonymi, takimi łatwymi odpowiedziami na pytania zaspokajającymi od razu ciekawość. One mają zaskakującą trwałość i zbyt często zwalniają od gruntowniejszej analizy zjawiska. Oczywiście przemycają jakieś fragmenty racjonalne, choć powinny prowokować do poszukiwania szerszej perspektywy. To właśnie stereotypowy obraz poznaniaków przedstawia ich jako pracowitych, zorganizowanych, słownych, zadbanych itd. Ale z drugiej strony obarcza się ich brakiem fantazji, rozmachu, zdolności do ryzyka. Możemy się pewnie długo spierać, czy te cechy są obecne w definicji poznańskiej tożsamości. Zawsze znajdziemy dowody potwierdzające, jak i przeciwne. Bez wątpienia jako poznaniacy mamy grupę cech, które utrwalamy na zasadzie akceptacji pewnych wartości, z którymi się wychowaliśmy i dlatego pewnie w Poznaniu łatwiej coś zorganizować i np. w terminie wybudować stadion! Pewnie właśnie tu pracodawca ma mniej kłopotów z punktualnością i rzetelnością swoich pracowników, niż w innych częściach kraju. Ale na pewno nie wszyscy. Ale jednocześnie ten porządny Poznań ma tak brudny dworzec, że trudno uwierzyć w ową poznańską schludność. Z jednej strony jest wizjonerski Stary Browar, a z drugiej przeciętna współczesna architektura bez pomysłu, fantazji i żartu. Ciekawą i odważną instalację Jana Berdyszaka pokazuje się gdzieś wciśniętą na zapleczu Filharmonii na Świętym Marcinie, by nie szokowała, zamiast na jej wejściu głównym, gdzie „króluje” okropny kiosk. To trochę tak, gdy wierzy się zbyt mocno w kolejny stereotypowy sąd o poznaniakach, że są konserwatystami, nie lubią i nie zaakceptują czegoś odważniejszego. Nic bardziej mylnego. Tego dowodzi choćby społeczna dyskusja, czy odbudować nasz Zamek Królewski według grzecznego projektu, który wygrał konkurs, czy też poczekać na coś bardziej przekonywującego.
To pytanie o poznańskość często wraca w dyskusjach o etosie tego miasta, o te niewątpliwe wpływy wielkich XIX-wiecznych organiczników, udanego powstania, wspaniałych kart historii. Ale należy też wspomnieć, iż od wielu wieków zarówno to miasto, jak i cały region były otwarte na wszystkich, którzy - jeśli nie mieli złych zamiarów - znaleźli tu swoje miejsce, wzbogacając właśnie etos poznański. Przykładem są choćby Bambrzy w Poznaniu, a przecież byli jeszcze i inni, z wielu krajów.
 
2. TK: W środowisku miasta uchodzi Pan za wyjątkowo zaangażowanego dydaktyka poznańskich i podpoznańskich tematów. Skąd się u Pana wzięło tak gorące zainteresowanie tą ziemią i kulturą tych ludzi?
W.P. - Tu się urodziłem, wychowałem: w domu poznaniaków i Wielkopolan. Wyrosłem z dość zwartym wizerunkiem poznańskości jako zbioru wartości, które dodawały mi dumy i lokalnego patriotyzmu, ale zaostrzyły także i krytyczny sposób patrzenia. Teraz chodzę po moim mieście, spotykam wszędzie znajomych, czuję się… jak u siebie właśnie. Zachwycam się zmianami, ale także z nostalgią wspominam. Te ulice, place, Stary Rynek, to otoczenie - są moimi czytelnymi znakami, które mają swoją opowieść. Chcę ich słuchać, ale także mieć okazję dopowiedzieć i moje.

3. TK: Czy przez dzisiejsze miasto można by poprowadzić wycieczkę śladami dawnych podpoznańskich wsi? Podobno w mało którym polskim mieście byłaby to spacer tak zróżnicowany...
W.P. - Wiejskość w Poznaniu to bez wątpienia atrakcyjny temat na pasjonującą trasę turystyczną - jednak pod jednym warunkiem: że potraktujemy ten temat poważnie, bez tego miejskiego egalitaryzmu i ze zrozumieniem, że w dłuższej perspektywie niekoniecznie miasto jest zaprzeczeniem wiejskości. Mamy pozostałości podmiejskich wiosek tak późno włączonych w obieg miejski. Gdy otwarto twierdzę Poznań, zburzono „mury” wiosek o znanych nam nazwach: Jeżyce, Łazarz, Górczyn, Winiary, Rataje itd. Stały się one dzielnicami miasta, ale przecież wraz ze swoimi mieszkańcami, gospodarstwami, folwarkami, układem przestrzennym oraz z pewną charakterystyczną dla ludności wiejskiej - ludową wizją świata. To tam zachowały się przydrożne krzyże i kapliczki, wyznaczające niegdyś tę wiejską przestrzeń, wyznaczające świat mój… i ten obcy. To właśnie tam zachowały się ślady dawnych czasów z ich zwyczajami i obrzędowością. Na starej Ławicy w poniedziałek wielkanocny chodzą jeszcze „Żandary”, czyli pradawne grupy przebierańców, przynoszących dobrą nowinę z życzeniami pomyślnych zbiorów, choć dziś nikt tam nie ma już pola czy choćby łąki, a nad głowami co chwila przelatują odrzutowce…
 
4. TK: Obok Śląska gwara miejska najlepiej ma się chyba w Poznaniu. Czy Pana zadaniem są sposoby, by nie tylko traktować ją jako miłą sercu część lokalnego dziedzictwa, ale także by zrobić z nich atrakcję turystyczną?
W.P.: Pewnie tak. Gwara jest jednym z podstawowych, kulturowych wyróżników regionalnej odmienności. Pewnie wszyscy poznaniacy ją w jakimś sensie znają, może nie wszyscy używają na co dzień, ale to… „teej” jako przerywnik jest słyszalne wszędzie. To tylko tu kupujemy kawiorek, czy też wiemy, jak powinien smakować gzik ze sznyt lochem. Pewnie jest to temat do szeroko pojętej promocji inności tego miasta. Może więcej gwarowych nazw powinno być w użyciu np. nazw kawiarni czy restauracji, kin czy też miejsc kultury i rozrywki.
 
5. TK: Wasze Muzeum zakładał... adwokat, a napełniały eksponatami jego żona i córka, podobno wręcz wyrywając je chłopskim córkom. To prawda? Bo jeśli tak, to takie nietypowe okoliczności powstania mogłyby znacznie zwiększyć jego atrakcyjność....
W.P. - W przyszłym roku Muzeum Etnograficzne w Poznaniu święcić będzie jubileusz 100-lecia. Założone zostało bowiem z inicjatywy Heleny Cichowicz w 1911 roku. Helena była postacią znaną w poznańskich kręgach inteligencji - była żoną znanego adwokata i gospodynią znakomitego salonu towarzysko-artystycznego. Jej powołanie kontynuowała córka Wiesława... Ludwik (ów adwokat) akceptował wszelkie dokonania swoich pań, płacąc za wszystko. Ale tak naprawdę od chwili zgłoszenia chęci organizacji Muzeum w trakcie któregoś ze spotkań u Cichowiczów, do otwarcia kolekcji nie minął nawet rok!!! Do dziś zdumiewa, jak to było możliwe, i jakich argumentów używały obie panie Cichowicz, by pozyskać eksponaty, jeszcze przecież używane w tamtych wsiach. Jak to musiało egzotycznie wyglądać, gdy panie z bogatego domu wysiadały z dorożki i - mocno podnosząc weneckie spódnice - wchodziły do chat, prosząc o stroje, malowane skrzynie, ozdoby i sprzęty domowe. I to po co? Do jakiegoś muzeum, którego nikt na wsi w życiu nie widział. To było pewnie mistrzostwo świata w zbieraniu reprezentatywnej kolekcji. Krakowskie Muzeum Etnograficzne, młodsze od naszego o parę miesięcy, w regionie znacznie bogatszym pod względem etnograficznym, swoje zbiory budowało latami.
 
6. TK: Jakie poznańskie lub wielkopolskie zwyczaje, które "żyją" w dzisiejszym mieście uważa Pan za posiadające największy potencjał turystyczny, czyli atrakcyjne także dla obcych?
W.P. – Bez wątpienia 11 listopada i Święty Marcin. Imieniny ulicy, rogale i to przekonanie, że to tylko tu. To okruch czegoś ważnego z dawnych czasów - odpustu i jarmarku wokół kościoła św. Marcina, ale także okazja do kreowania dzisiejszego wizerunku miasta. To taki miejski smaczek, który jest atrybutem miasta z historią....
  
7. TK: "Rezyduje" Pan ze swoją instytucją w dawnej loży masońskiej. Czy ktoś pytał u Was kiedyś o masonów lub „masonika”, a może macie tu jakieś duchy... lub jakiegoś szczególnego ducha tego miejsca? 
W.P. - Duchy oczywiście są. To niezwykłe miejsce nadal trochę na uboczu, tak jak chcieli masoni, by tę część miasta o złej sławie trochę okiełznać. Mamy nadzieję, że my czynimy to także. Masonika są w bryle i elewacjach budynku, a także w stolarce wewnątrz. Nadal główną salą jest dawna sala świątyni na II piętrze. Robimy tu także spotkania z masońskimi tajemnicami, które takimi tajnymi wcale nie są. Mówimy o niezwykłej inicjatywie światłych ludzi, niezależnie od ich narodowości. To jest trochę dowód na wspólne niemiecko-polskie inicjatywy, które doprowadziły do budowy i przykład złożoności sytuacji politycznej, która takie zbiegi skrzętnie niszczyła w państwie pruskim.
 
8. TK:  Mówi się, że poznańskie Muzeum Etnograficzne to jednocześnie niczego sobie arsenał. ... specjalizujecie się w nożach?
W.P. - To gruba przesada, ale jest coś na rzeczy. Otóż jedną z najciekawszych kolekcji kultur z poza Europy jest kolekcja Stanleya – znanego podróżnika. Dziwnymi drogami część jego zbiorów trafiła przed wojną do kolekcji pań Cichowicz... To chlubą tej kolekcji są afrykańskie noże rzutne – o zadziwiających formach. Można je zobaczyć w dużej ilości np. w British Museum....
 
9. TK: Chciałbym zapytać o najbardziej pożądane imiona polskiej kultury: jedni rozdają "Fryderyki", a inni "Sybille". Podobno parę takich Sybilli trafiło do Poznańskiego Muzeum. Za co?
W.P. - Nagroda Sybilla to najwyższe uznanie dla muzealnika. To nagroda Ministra Kultury przyznawana za najważniejsze wydarzenie muzealne roku. Nagrody wręczane są bardzo uroczyście w okolicach Międzynarodowego Dnia Muzeów. Nasze Muzeum otrzymało dwie nagrody Grand Prix: Jedna z nich to wystawa autorstwa Marii Kośko: Tajemne Przestrzenie Świętości. Niezwykłej, nastrojowej wystawy o kapliczkach, słupach, krzyżach przydrożnych, ale tak naprawdę o magii miejsc, w których one stoją. Wystawa miała znakomitą oprawę plastyczną – pewnej teatralnej scenografii, zrealizowanej przez moją żonę, Katarzynę Schmidt-Przewoźną. Ona także była autorką aranżacji plastycznej drugiej uhonorowanej wystawy: „Szamanizm. Teatr jednego aktora”. Inne wystawy realizowane w ostatnich latach otrzymywały także nagrody w tym prestiżowym konkursie, np. II nagrodę za „Suknia wydaje ludzkie obyczaje” (można tę wystawę oglądać w Muzeum) oraz wyróżnienie za wystawę o kulturze Serbołużyczan. Ale to wcale nie koniec: jest także Izabella - nagroda Marszałka Województwa Wielkopolskiego - i tych statuetek mamy także kilka w swoim dorobku, m.in. za wystawę „Olędrzy. Przestrzenie obok nas”....
 
10. TK: Co daje przeciętnemu turyście miejskiemu pobyt w Muzeum Etnograficznym, kojarzonym częściej z kulturą ludową? Jakie zbiory, a może eksponaty Waszego Muzeum są Pana zdaniem w stanie przemówić do takiego zwiedzającego i go jakoś poruszyć?
W.P. - To trudne pytanie i niełatwo na nie odpowiedzieć. Dla turysty zagranicznego, poszukującego głębszego doświadczenia zwiedzanych krajów takie muzeum może być ważnym miejscem w jego poszukiwaniu odrębności i zrozumienia, gdzie się jest. To muzeum etnograficzne dla takiego poszukiwacza może być ważniejsze, niż galeria narodowa i świat europejskiej sztuki, którą często w lepszym wydaniu ma u siebie na miejscu. Tymczasem to właśnie etnograficzne muzea mają tę moc opowieści o ludziach i czasach, to one dają poszukującym zrozumienia lokalnej tożsamości okazję do tego. Może właśnie ten walor może być także potrzebny i polskiemu turyście, poszukującemu odpowiedzi na pytanie: kim jestem, jakie klisze kultury są we mnie?
  
11. TK:  Czy Pana zdaniem przeciętny poznaniak ma świadomość historycznej roli tego miejsca w dziejach Polaków i Polski? Czy zauważył Pan, może, że ta świadomość wyraża się jakoś specjalnie, jako rodzaj lokalnej dumy? Czy też "Koziołki" i "Lech Poznań" to już wszystko, co typowy mieszkaniec Poznania traktuje jako istotę swojej odrębnej tożsamości?
W.P. - Wszystko zależy, kogo uznamy za przeciętnego poznaniaka. Czy to starszy pan, który dokładnie wie, kto jest pochowany w poznańskiej katedrze? Czy inny, dla którego jedynym wyznacznikiem poznańskości jest piłkarski klub Lech Poznań. To tak trudno uogólnić. Zdaję sobie sprawę, że w pędzie współczesności i postawach ponowoczesnych, jak to nazywa poznaniak Zygmunt Baumann może te symbole i w ogóle świadomość historyczna jest niepopularna i do niczego niepotrzebna. Ale jakoś jestem spokojny, że jest część poznaniaków, dla których ta właśnie historyczna świadomość jest czymś ważnym, istotnym. Powodującym uczucie dumy i wyjątkowości...
  
12. Czy jest coś, co wiąże i wspólnie identyfikuje mieszkańców miasta i okolic? Gwara, pamięć, kuchnia, może jacyś bohaterowie lub symbole? 
W.P. - Pewnie wszystko razem, po trochę z tego wszystkiego. Gwara i ten charakterystyczny przyśpiew, powodujący, że poznaniaka rozpoznają wszędzie. To odwoływanie się do konkretu historii, pracowitości, pracy organicznej, konkurowania z zaborcą i wreszcie jedynego udanego powstania,a także poznańskiego czerwca - to buduje poczucie wspólnoty. Wspólnoty przeżyć i dumy.
  
13. Jakie miejsca w Poznaniu zawierają  w sobie - Pana zdaniem - w najwyższym stopniu ów "genius loci", tego ducha miasta, jego historii i jednocześnie tworzą jego unikalność i jego własną atmosferę. A może są to różne miejsca ? Jakie by Pan wskazał i dlaczego te? 
W.P. - Dla mnie to jednak Starówka ... z Rynkiem, ratuszem i pałacami, z Farą i Katedrą. Lubię miasta z takim wachlarzem historii. To tam chodzę ulicami i widzę oczami wyobraźni lata świetności. I to w moim Poznaniu działa na mnie tak samo. To właśnie poznański genius loci.
  
14. W Poznaniu odbywa się kilka imprez, poświęconych innym historycznym polskim obszarom etnograficznym. Jakiemu celowi służy organizowanie wileńskich lub lwowskich "eventów" w środku Wielkopolski?  
W.P. - To odzwierciedlenie potrzeb. Są tu ludzie z tamtymi kresami związani i mają ochotę to manifestować. To także obraz miasta żyjącego nie tylko we własnym sosie. Myślę, że zdecydowanie jest takich imprez za mało... tak niewiele wiemy przecież o Kujawach, Kaszubach, pobliskim Śląsku, a co dopiero o Kurpiach czy Lubelszczyźnie. A przecież jest jeszcze miejsce dla festiwali kultur tak znacząco niegdyś współtworzących wizerunek Poznania jak Żydzi, Niemcy, Olędrzy, Szkoci, Cyganie i inni.
  
15. Czy Pana zdaniem można i należy zrobić coś w Poznaniu, by zwiększyć szansę miasta na stanie się atrakcyjną destynacją współczesnej turystyki kulturowej? Może są niewykorzystane tematy albo miejsca, może coś jest zaniedbane lub niewystarczająco promowane?
W.P. - Z tym mamy problem. Od wielu lat jakoś nie umiemy tego miasta wypromować, by stało się głośne i zatrzymało turystę choćby o dzień dłużej. To dzisiejsze hasło promocji: „Miasto Know How” tylko to - jakże jaskrawo i paradoksalnie - potwierdza… Nie umiemy tego robić i już. Mamy na przykład jedyną w Europie realizację Magdaleny Abakanowicz na Cytadeli… i co z tego? Nie ma o tym nawet pocztówki czy drogowskazów, by można było to znaleźć, a to ona jest przecież prawdziwą ikoną dla wielu kulturowych turystów! Należy jednak przyjrzeć się, jak to robią inne miasta. Dla turystyki kulturowej wyznacznikiem atrakcyjności są kulturalne wydarzenia, które umiejscowione w atrakcyjnym otoczeniu budują aurę niezwykłości i wyjątkowości: bo właśnie nigdzie czegoś podobnego zobaczyć nie można. Tak działa Festiwal Malta, ale to o wiele za mało! Potrzebne są magiczne miejsca dla realizacji wielokulturowego tygla artystów. Wspaniale byłoby zrealizować te plany, związane ze Starą Gazownią czy Rzeźnią, a może dodatkowo wesprzeć to arcydziełami geniuszu architektów. Nic tak we współczesnym świecie nie przyciąga turysty, jak proponowane mu eventy i wspaniałość współczesnej architektury. Tu choćby przykład Bilbao, Berlina czy festiwalu w Edynburgu. Tu trzeba jednak tego, z czym mamy problem - odwagi i promowania liderów, którzy pociągnęliby temat; choćby takich jak niegdyś Jarek Maszewski.
 
16.Jeśli wyjechać z Poznania na całodzienną wycieczkę po okolicach, to dokąd koniecznie należałoby się wybrać, aby dopełnić obraz tego miasta i tego regionu?
W.P.
– Tych miejsc jest mnóstwo, ale może zaproponuję trasę na Jarocin, do urokliwego Śmiełowa i pałacu z bajki, oraz do pięknych widoków Żerkowskiego Parku Krajobrazowego, zupełnie dzikich rozlewisk starego koryta Warty w okolicach Czeszewa, zwanych popularnie Wielkopolską Amazonią.
 
17. Gdzie poszedłby jeść poznański etnograf, gdyby jego goście koniecznie chcieli spróbować prawdziwej tutejszej kuchni - i co by dla nich zamówił?
W.P. –
Do malutkiej knajpki na ulicy Wrocławskiej o wdzięcznej nazwie „Tylko u nas”, na pieczeń wieprzową z pyzami i gorącą zupę ogórkową: dokładnie takimi daniami, jak u mojej babci na Łazarzu bywało...
  
18. Co Pana zdaniem warto poczytać lub może obejrzeć, by lepiej zrozumieć "poznańskość"?
W.P.
- Może film „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy” oraz książki J. Zakrzewskiego albo S. Leitgebera.


TK: Dziękuję za rozmowę


 

 

Nasi Partnerzy

 

Copyright ©  Turystyka Kulturowa 2008-2024


Ta strona internetowa używa pliki cookies w celu dostosowania serwisu do potrzeb użytkowników i w celach statystycznych. W przeglądarce internetowej można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Brak zmiany tych ustawień oznacza akceptację dla cookies stosowanych przez nasz serwis.
Zamknij