|
Izabela Kubiak
Ilha Formosa czyli rok na Pięknej Wyspie
W XVI wieku Holendrzy dotarli swoimi statkami do wyspy Tajwan i nazwali ją Ilha
Formosa - Piękna Wyspa. Kilka wieków później ja dotarłam na Tajwan
samolotem i… nie było już tak pięknie. Nie wybrałam się jednak w tę
daleką podróż jako turystka. Na Tajwan jeździ się albo w interesach, albo
żeby uczyć się chińskiego. Ja pojechałam w tym drugim celu. I spędziłam
tam rok.
Sierpień - nauka oddychania i… czytania.
To był szok! Wysiadłam z samolotu i nie mogłam złapać tchu! Powietrze było
parne i gorące, niczym w saunie. Nigdy wcześniej nie przebywałam w takim
klimacie, dlatego musiałam nauczyć się... oddychać. Jakże mylące okazały
się informacje z przewodnika, że średnia temperatura na Tajwanie to 28 ºC.
W Tai Pei przez większość roku 40 - 50 ºC to norma, zimno jest tylko
podczas pory deszczowej.
Jakby tego było mało, Tai Pei przywitało mnie tajfunem. Ledwo rozpakowałam
walizki i zapisałam się na uczelnię, kiedy musiałam pozaklejać okna taśmą,
zrobić większe zakupy i siedzieć w domu. Z "dużym wiatrem" nie ma
żartów, kiedy wieje, nawet stalowe mosty na rzece bujają się jak huśtawki
w ogrodzie. Tym razem bogowie byli łaskawi - tajfun nie wyrządził większych
szkód. Za to oczyścił powietrze, bo Tai Pei otoczone jest górami i z czasem
coraz gęstszy smog spowija miasto. Tylko tajfun jest w stanie go rozwiać.
Kiedy wszystko wróciło do normy zaczęłam poznawać miasto - jego rytm, jego
ducha, jego tajemnice. Początki nie były łatwe. Miałam za sobą trzy lata
nauki chińskiego, a jednak kiedy przyjechałam na Tajwan moja nauka rozpoczęła
się niemal od początku. I nie chodziło tu o inny dialekt (chociaż Tajwańczycy
takowy mają, a jakże!), bo bez problemu wszędzie można porozumieć się po
"mandaryńsku", problem stanowiły znaki. Na Tajwanie nadal używa się
tradycyjnych znaków nieuproszczonych, a ja do tej pory uczyłam się
uproszczonych (tych z ChRL), więc znowu czułam się jak analfabetka...
Urzędowym językiem w Chinach i na Tajwanie jest chiński mandaryński, jednak
w każdym zakątku tego wielkiego kraju mówi się odmiennym dialektem. Dlatego
nawet w Szanghaju czy w Kantonie można mieć problemy z porozumiewaniem się,
zwłaszcza ze starszymi osobami, które nie chodziły do szkoły i nie uczyły
się mandaryńskiego. Ale nie trzeba mieć kompleksów z tego powodu, bo Chińczycy
między sobą też nie mogą się porozumieć. Wtedy "piszą" sobie
znaki na dłoni. W telewizji każdy program jest opatrzony napisami (na Tajwanie
w znakach nieuproszczonych), więc jeśli nie rozumiemy języka mówionego, możemy
przeczytać sobie tekst.
|
Wrzesień - urodziny Konfucjusza i życie studenta.
Co musi zrobić student, kiedy przyjeżdża na Tajwan? Po pierwsze - znaleźć
mieszkanie. Oczywiście na czwartym piętrze. Tajwańczycy są przesądni i nie
lubią "czwórki", tak jak my "trzynastki" i dlatego
mieszkania na czwartym piętrze zazwyczaj są wynajmowane studentom z obcych
krajów, bo przecież im si
(cztery) nie kojarzy się z si (śmierć).
Po drugie - wyrobić sobie pieczątkę ze swoim chińskim imieniem. To jest
naprawdę ważna sprawa, bo bez pieczątki nie odbierze stypendium, a bez
stypendium nie przeżyje! Pieczątka jest jak parafka, chociaż podpisać też
się trzeba - po chińsku oczywiście!
Po trzecie - odwiedzić świątynię Konfucjusza i poprosić mędrca o opiekę
i powodzenie w nauce. We wrześniu obchodzi się urodziny Kong zi. O szóstej
rano w świątyni rozpoczynają się uroczystości, w których uczestniczą zarówno
ci, co się uczą, jak i ci, co uczą innych. Ceremonia jest dość
skomplikowana i tak naprawdę nie byłam w stanie rozszyfrować, o co w niej
chodzi, ale barwne stroje kapłanów i profesorów oraz padające z ich ust
klasyczne wersety konfucjańskie sprawiały, że atmosfera była tajemnicza i
podniosła. Myślę, że Kong zi wysłuchał wtedy moich próśb, bo
nie był to zmarnowany rok i poradziłam sobie nawet z nieuproszczonymi
znakami.
Stypendium nie jest zbyt wysokie, więc studenci dorabiają sobie na różne
sposoby. Jeśli ktoś dobrze zna język angielski, może dawać lekcje. Tajwańczycy
angielskiego uczą się już w przedszkolu, więc zapotrzebowanie na nauczycieli
jest naprawdę duże.
Innym źródłem dochodów może być udział w reklamach telewizyjnych -
niewielkim wysiłkiem można sporo zarobić (za kilka godzin na planie około
500 PLN), a do tego przeżyć fajną przygodę! Ja na przykład grałam w
reklamie amerykańskich lodów - musiałam wcielić się w rolę turystki i…
objadać się lodami. Nic prostszego! A lody były pyszne! J
|
Październik - "Double Ten" i trzęsienie ziemi.
10. października Tajwańczycy obchodzą swoje święto narodowe upamiętniające
obalenie dynastii Qing i proklamowanie Chińskiej Republiki Ludowej - nazywane
popularnie "Double Ten" (Polacy mają "Double Eleven" - bo
przecież nasze święto narodowe przypada 11. listopada!). A że Republika
powstała w 1911 roku, Tajwańczycy liczą czas od tej daty. Dlatego na
legitymacji studenckiej miałam wpisany rok urodzenia 62 zamiast 1973...
Z okazji święta całe miasto przystrojone jest świetlistymi girlandami i
symbolami narodowymi, co pięknie, niemal bajkowo, wygląda szczególnie
wieczorem. Odbywają się parady i niesamowite pokazy fajerwerków. Tego nie
wolno przegapić!
Zupełnie innych doznań dostarczały mi… wstrząsy. Trzęsienia ziemi na
Tajwanie są bardzo częste, ale zazwyczaj krótkotrwałe i słabe, niemniej
jednak nie są zbyt przyjemne. Zwłaszcza o piątej rano, gdy budzą ze snu i
masz wrażenie, że zaraz spadniesz z łóżka. W chwili zagrożenia należy
uciekać na otwartą przestrzeń, na przykład do parku. Tym razem wstrząsy
szybko ustały i nic się nie stało, ale po takich przeżyciach nowego
znaczenia nabiera stwierdzenie : mieć stabilny grunt pod nogami… Rok później
Tajwan nawiedziło bardzo silne trzęsienie ziemi, które spowodowało duże
zniszczenia i śmierć wielu osób. Na szczęście ja już wtedy byłam w
Polsce. Bezpieczna.
Listopad - zabytki i zaułki.
Jadąc na Tajwan należy sobie uświadomić, że nie znajdzie się tam takich
zabytków, jak Zakazane Miasto, Wielki Mur, Terakotowa Armia… Samo Tai Pei
powstało dopiero w XVIII wieku, a jego największy rozwój rozpoczął się w
połowie wieku XX i trwa nadal. To bardzo nowoczesne miasto - kulturalne,
ekonomiczne i polityczne centrum Tajwanu.
Jest jednak kilka miejsc, które warto odwiedzić i poznać trochę tamtejszej
historii, sztuki i tradycji.
National Palace Museum posiada wspaniałe zbiory sztuki chińskiej z
czasów dynastii Sung, Yuan, Ming i Qing, które udało się wywieźć z Chin
kontynentalnych i uratować przed niszczącą polityką maoizmu. Znaleźć tam
można malarstwo, kaligrafię, starodruki, ceramikę, brązy, jadeity i wiele
innych bezcennych skarbów, dlatego muzeum trzeba odwiedzić kilka razy, by w
pełni się nimi zachwycić.
Uwielbiam chińskie malarstwo, zwłaszcza te na poziomych zwojach. Nigdy nie
należy oglądać ich w całości, ale rozwijać stopniowo i przesuwać wzrokiem
po kolejnych scenach obrazu. To zaproszenie do wędrówki po górach, dolinach,
rzekach, to zaproszenie do pobudzenia swej wyobraźni po to, by niekończąca się
przestrzeń dała nam poczucie wolności i chęci odkrycia tego, co jeszcze
nieznane. Chińscy malarze stali się niepokonanymi mistrzami w ujarzmianiu
pustki, z której za pomocą tylko kilku kresek i plam wydobywali bezkresne
krajobrazy, jak gdyby żaden zwój nie był wystarczająco długi, by pomieścić
ich wizje. Takie malarstwo to nie tylko odzwierciedlenie piękna przyrody - to
filozofia poszukiwania własnego miejsca na ziemi.
|
Z XVIII wieku pochodzi świątyniaLongshan, zbudowana dla chińskich
osadników z prowincji Fujian. Wielokrotnie odbudowywana po trzęsieniach
ziemi, pożarach i po amerykańskim nalocie z czasów II wojny światowej, wciąż
jest przykładem tradycyjnej chińskiej budowli z charakterystycznym
"wywiniętym" dachem, na którym poprzysiadały kolorowe smoki i
feniksy. Bogowie Nieba, Ziemi, bogactwa, miłosierdzia, zdrowia - to do nich
modlą się Tajwańczycy paląc kadzidełka i wypisując swoje prośby na
czerwonych karteczkach. Atmosfera świątyni jest tak mistyczna, że niemal
czuje się na karku oddech Gwiezdnego Smoka, który zabiera te wszystkie życzenia
do nieba…
W centrum miasta, pośród ogromnego parku znajduje się Mauzoleum Chiang
Kai - Sheka. Jeśli ktoś czuje potrzebę, może oddać hołd wielkiemu
wodzowi, ale przede wszystkim jest to miejsce, w którym można odetchnąć od
uciążliwego miejskiego zgiełku. Sam budynek mauzoleum trochę przytłacza
swoim ogromem, za to park zaprojektowany został w tradycyjnym stylu - z
pawilonami, łukowymi mostami, sztucznymi górami i wodospadami, stawami, w których
pływają złociste karpie. To dobre miejsce na spacer, jazdę rowerem, ćwiczenie
tai chi i inne formy relaksu. Na placu przed mauzoleum podczas świąt odbywają
się różnorodne parady i festyny.
Swoje mauzoleum w Tai Pei ma również "ojciec" Republiki Chińskiej,
czyli Sun Yat - sen. Oprócz pamiątek pozostałych po jego działalności,
jest tam także biblioteka i centrum kulturalno - edukacyjne.
Współczesną atrakcją miasta jest Taipei 101, czyli jeden z najwyższych
na świecie drapaczy chmur o wysokości 101 pięter. Jest to z pewnością
wielkie dzieło architektury, które musi oprzeć się trzęsieniom ziemi i
tajfunom nawiedzającym Tajwan. W sylwestrową noc odbywa się tu imponujący
pokaz fajerwerków, relacjonowany niemal przez wszystkie telewizje świata.
Tai Pei zmienia się z dnia na dzień, coraz więcej w nim nowoczesnych
budowli, dróg szybkiego ruchu, stacji metra, luksusowych samochodów, coraz
mniej zaułków, w których czas się zatrzymał… Lubiłam je najbardziej.
Lubiłam przesiadywać w herbaciarniach i w zaciszu pić zieloną herbatę z brązowych
czarek, zaglądać do tradycyjnych aptek z półkami pełnymi ceramicznych
pojemniczków i zastanawiać się, czy rzeczywiście te chińskie specyfiki mogą
pomóc w chorobie, czy też wyprawić do Krainy Nieśmiertelności, spacerować
pośród bazarów, na których można było kupić niemal wszystko i przyglądać
się dziełom chińskiego rzemiosła. Nawet wizyty w małych rodzinnych
knajpkach pełnych rozmaitych zapachów i przekrzykujących się ludzi,
dostarczały niezwykłych wrażeń.
Przeciętny turysta nie dociera do takich miejsc, nikt mu do nich nie wskaże
drogi, bo nikt nie sądzi, że to właśnie w takich miejscach można poznać
prawdziwego ducha miasta i jego mieszkańców.
Grudzień - Gwiazdka po chińsku.
Po pewnym czasie ma się dość "chińszczyzny" - chińskiego
jedzenia, chińskich znaków, chińskich osobliwości, zwłaszcza wtedy, gdy
zbliżają się święta Bożego Narodzenia i nie ma szans na śnieg, choinkę
i barszcz z uszkami.
Ale nie było tak źle! Uczelnia zorganizowała nam wigilijną kolację we
francuskiej restauracji. Co prawda zamiast karpia jadłam ośmiornicę, no ale
nie bądźmy zbyt wybredni! Na prawdziwą Wigilię zaprosili nas polscy księża
i siostry zakonne, którzy przebywali w Tai Pei na misji. Był barszcz, pierogi
z kapustą i grzybami, ryby i… polskie kolędy. Tylko śniegu zabrakło!
Na uczelni spotkałam Pawła - polskiego księdza, który uczył się chińskiego
po to, by pozostać na misji w tej części świata. To dzięki niemu poznaliśmy
innych misjonarzy, którzy zaprosili nas na Wigilię, a kilka miesięcy później
na Wielkanoc.
Na Tajwanie można spotkać świątynie różnych wyznań, także kościoły
katolickie. Nie jest to jednak popularna religia (7,4 %).
|
Styczeń - Yinge - miasteczko z porcelany.
W pobliżu Tai Pei jest niezwykłe miasteczko, w którym chyba wszyscy zajmują
się wyrobem porcelanowych miseczek, dzbanków, filiżanek itp. W rękach
tamtych ludzi szara lepka glina przeistacza się w najróżniejsze, bogato
zdobione naczynia, a wybór form, barw i wzorów jest oszałamiający. Kiedy
bierzesz do ręki maleńką, kruchą filiżankę, a za chwilę stajesz przy
wazie wysokiej na dwa metry to stwierdzasz, że sztuka tworzenia porcelany cię
przerasta!
Kto ma ochotę, może sam zmierzyć się z garncarskim kołem i z kawałka
gliny ulepić własne dzieło. To wcale nie jest takie łatwe. Potrzeba dużo
cierpliwości i wytrwałości, by nauczyć się pracą rąk nadawać kształt
swoim myślom, wplatać w glinę cząstkę siebie. Potem już tylko pozostaje
czekać, aż łagodne płomienie w garncarskim piecu utrwalą to, co stworzyliśmy.
Luty - Chun Jie czyli Chiński Nowy Rok.
Nadszedł pierwszy dzień pierwszego miesiąca księżycowego… Po prostu Chiński
Nowy Rok, czyli Święto Wiosny (Chun Jie). Wiosennie nie było wcale.
Trwała pora deszczowa. Ciągle padało, a temperatura spadła do kilku stopni
Celsjusza, co przy tej wilgotności odczuwało się gorzej, niż mróz w
Polsce.
Czy wspomniałam już, że na Tajwanie nie ma w domach centralnego ogrzewania?
No właśnie - nie ma! Bywało tak zimno, że spałam w wełnianym swetrze i rękawiczkach.
Zwykłe, cienkie rajstopy schły w łazience przez tydzień!
Dziwne i zaskakujące dla mnie było to, że Tajwańczycy podczas pory
deszczowej nadal chodzili w klapkach. Opatuleni w grube kurtki i czapki, ale z
gołymi stopami! Natomiast podczas upałów widziałam tajwańskie dziewczęta,
które nosiły wysokie kozaki, a mi nawet w klapkach było za gorąco…
|
Tak czy inaczej, nastał Chiński Nowy Rok i należało świętować. Tajwańczycy
kultywują stare chińskie tradycje - zawieszają na drzwiach nowe obrazki z życzeniami
bogactwa, powodzenia i długowieczności, przyrządzają na kolację rybę, która
jest symbolem szczęścia (ale jej nie jedzą!), obdarowują się "księżycowymi
ciasteczkami" i "przekupują" Zao jiuna - Boga Pieca, który
obserwuje ich przez cały rok i donosi o ich złych i dobrych uczynkach
Nefrytowemu Cesarzowi panującemu w Niebie. Żeby nie wyjawił zbyt wielu
grzechów, obdarowują go słodyczami, owocami, a nawet smarują mu usta
miodem.
Przeddzień Nowego Roku odwiedziła mnie właścicielka mieszkania i zapytała,
czy może odprawić modły do opiekuńczych bogów. Ponoć poprzedni lokatorzy
nie zgodzili się na te rytuały i potem spotykały ich same nieszczęścia. Nie
chciałam ryzykować! Przy okazji mogłam się przyjrzeć kolejnej tradycji.
|
Kiedy ulicami miast przejdą parady smoków i lwów, ucichnie huk petard i
fajerwerków, nastaje czas… nudy. Wszyscy mają wolne, wszystko jest
pozamykane, a deszcz ciągle pada… Ale ja wcześniej kupiłam sobie nową płytę
Yo Yo Ma (genialnego wiolonczelisty rodem z Tajwanu), zaopatrzyłam się w
kolorowy papier i przy dźwiękach wspaniałej muzyki zgłębiałam sztukę chińskich
wycinanek.
Marzec - podróż na południe.
Pod koniec marca skończyła się pora deszczowa i znowu nastały upały.
Pojechałam wtedy na południe Tajwanu do miejscowości Kending na terenie
parku narodowego. Po kilkunastogodzinnej podróży miałam wrażenie, że ta
wyspa to jedna wielka fabryka! Ciągle mijałam jakieś zakłady przemysłowe,
a każde miasto było podobne do kolejnego. Nie należy jednak zapominać, że
ponad połowę powierzchni Tajwanu zajmują masywy górskie, wygasłe wulkany,
terasy i kotliny. Jest tam siedem parków narodowych i krajobrazowych!
Moja podróż trwała wiele godzin, bo jechałam autobusem, ale w 2007 roku Tai
Pei na północy i Gao Xiong na południu połączyła Taiwan Gaosu Tielu
czyli tajwańska kolej wysokich prędkości. Pociągi Shinkansen typu 700T
pokonują dystans ok. 350 km w 90 minut!
|
W Kending zniknęły drapacze chmur i zatłoczone ulice. Było świeże
powietrze, piękne krajobrazy, piaszczysta plaża nad Pacyfikiem i samotna
latarnia w Eluanbi, na najbardziej wysuniętym na południe koniuszku wyspy.
Nie znam się na faunie i florze, dlatego nie wymienię przyrodniczych
atrakcji, które można spotkać na terenie tamtejszego parku. Z pewnością
jest ich wiele, ale ja zwyczajnie delektowałam się spacerami pośród górskich
ścieżek i przełęczy, rowerowymi przejażdżkami po okolicy i wylegiwaniem
na plaży. To były moje krótkie wakacje.
Kiedy wróciłam do Tai Pei moja tajwańska sąsiadka mnie zbeształa: "Jak
mogłaś się tak opalić?! Po co?! Przecież masz taką piękną, białą skórę!"
Cóż, Azjatki używają kremów wybielających, a Europejki biegają do
solarium… Kolejna różnica kulturowa.
|
Kwiecień - Yeliu Park i siarkowe źródła.
Warto zwiedzić okolice Tai Pei, bo i tunie brakuje zjawiskowych krajobrazów.
Yeliu Park to miejsce, w którym wiatr i woda przeistoczyły skały w niezwykłe
rzeźby. "Żółwi pancerz", "morskie buty", "korzeń
imbiru", "grzyby", "głowa księżniczki" - to tylko
kilka nazw nadanych dziełom stworzonym przez siły natury, ale można pobudzić
wyobraźnię i dostrzec jeszcze coś nowego! Niektóre formy są tak
przedziwne, że chwilami ma się wrażenie, iż ten krajobraz jest bardziej księżycowy,
niż ziemski.
Równie "nieziemsko" jest w górach otaczających miasto. Stoki oprószone
żółtym pyłem, buchający dym i specyficzny zapach to nic innego, jak
podziemne siarkowe źródła. Kąpiele w ich wodach mają właściwości
zdrowotne i nie jest to tylko "wynalazek" chińskiej medycyny, bo
przecież w Europie nie brakuje uzdrowisk oferujących siarkowe zabiegi.
A propos medycyny, to tajwańskie szpitale leczą w "cywilizowany"
sposób, więc w razie kłopotów zdrowotnych nie mamy się czego obawiać - z
pewnością nam pomogą. Na każdym rogu znajdziemy też normalne apteki, w których
można kupić aspirynę, witaminę C i inne znane nam lekarstwa.
|
Maj - Bogowie Nieba i Ziemi...
Panteon chińskich bogów jest niezliczony. Nie można ich ignorować żyjąc w
tamtej kulturze, bo wciąż przewijają się przez codzienność i ciągle
czuje się ich obecność.
Nie ważne, czy to będzie nowoczesny bank, czy mały sklepik z porcelaną -
raz w miesiącu ich właściciele składają przed wejściem ofiary dla bogów
i palą papierowe "pieniądze", modląc się o pomyślność w
interesach.
Kiedy nadchodzi święto boga miasta, jego rzeźbiona figura przemierza ulice
pośród kolorowej parady i huku fajerwerków. Fajerwerki mają odstraszać złe
duchy, by nie nawiedzały mieszkańców.
Kiedy ktoś umiera, na pogrzebie jest kapłan taoistyczny, buddyjski, a nawet
shintoistyczny po to, by pomodlić się do wszystkich bogów właściwych do
przejścia na tamten świat i żadnego nie obrazić.
Nie ma znaczenia, czy jesteś buddystą, taoistą lub wyznajesz doktryny
Konfucjusza - do świątyni idziesz prosić o łaskę boga, który akurat może
pomóc ci w twojej potrzebie.
Spośród wszystkich chińskich bogów najbardziej lubię postać pięknej i mądrej Xiwangmu
- Bogini Matki Zachodu, która mieszka na Nefrytowej Górze, a w swym ogrodzie
hoduje brzoskwinie - owoce nieśmiertelności. Co trzy tysiące lat Xiwangmu
świętuje swoje urodziny, wyprawia wielką ucztę, a swoich gości częstuje
brzoskwiniami. Kto ma zaszczyt skosztować tych niezwykłych owoców, staje się
nieśmiertelny…
Taoiści od wieków wiedzieli, że brzoskwinie mają właściwości przedłużające
młodzieńczy wygląd, nasi naukowcy odkryli je znacznie później.
|
Czerwiec - zongzi i wyścigi smoczych łodzi.
W piąty dzień piątego miesiąca księżycowego przypada Święto Smoczych Łodzi,
upamiętniające słynnego poetę Qu Yuana, który popadł w niełaskę cesarza
i z rozpaczy rzucił się w nurt rzeki. Rybacy, którzy to zobaczyli wsiedli do
łodzi, by pospieszyć mu z pomocą, jednak nie udało się im uratować poety.
Od tamtej pory co roku odbywa się święto, którego główną atrakcją są
wyścigi smoczych łodzi. Teraz takie wyścigi można oglądać nawet na poznańskiej
Malcie, ale jest to zwykła dyscyplina sportowa, nie mająca nic wspólnego z
poezją Qu Yuana…
Tego dnia wszyscy zajadają się zongzi. Są to kulki ryżowe z
warzywami lub mięsem, owinięte liśćmi bambusa i gotowane na parze. Zongzi
wrzuca się również do wody jako pożywienie dla duszy tragicznie zmarłego
poety. Pewnie ryby są zadowolone z tych darów!
Lipiec - jeszcze trochę o jedzeniu.
Kiedy przyjechałam na Tajwan, często słyszałam pytanie "Jadłaś już?"
I niestety czasami odpowiadałam zgodnie z prawdą, czyli "Jeszcze
nie." Dopiero po jakimś czasie wytłumaczono mi, że to jest forma
powitania, coś w stylu "Jak się masz?" Jeśli jadłeś, to znaczy,
że stać cię na jedzenie i masz pieniądze, a jeśli masz pieniądze, to
znaczy, że masz pracę, a jeśli masz pracę, to znaczy, że wszystko u ciebie
w porządku i jeśli nie chodzisz głodny, to znaczy, że jesteś silny i nie będziesz
chorował. Pełny brzuch najważniejszy!
|
Dla mnie problemy z jedzeniem zaczynały się od samego rana. Nie można było
kupić świeżych bułek na śniadanie, napić się cappuccino w kafejce…
Tajwańczycy rano jedzą jajka, makarony, mięsa, czyli wszystko to, czego ja o
tej porze nie jestem w stanie przełknąć. Cóż, w markecie można kupić
chleb tostowy i nowozelandzki biały serek. Albo dżem. Kawa też jest dostępna
- zwykła i rozpuszczalna. Do samego końca nie przestawiłam się na "chińskie"
śniadania.
Za to lunche i obiady jadałam na mieście i delektowałam się chińską -
tajwańską kuchnią. Knajpy nie wyglądały efektownie, czasami wręcz
obskurnie. Tajwańczykowi wystarczy rozkładany stolik, dwa taborety i jeden
garnek, by rozkręcić "kuchenny" interes. Gotowanie ma we krwi.
Nawet zwykłe wegetariańskie baozi
były wyśmienite (baozi przypominają poznańskie parowane pyzy, tylko
że mają nadzienie w środku). Albo pieczone pierożki z sosem sojowym, gorący
rosół z imbirem, krewetki w cieście, ryż z batatami, smażone warzywa… To
nie były żadne wykwintne dania, bo jako "biedna studentka" wybierałam
najtańsze kąski, ale wszystko smakowało wspaniale. No może za choudoufu
nie przepadałam. Bo czy może być smaczne coś, co jest śmierdzące? Choudoufu
to właśnie "śmierdzące tofu" - sojowy serek z sosem czosnkowym.
Mięsa węża też nigdy nie spróbowałam. Można je było kupić tylko na
nocnym bazarze i było drogie. Tajwańczycy twierdzą jednak, że jest bardzo
zdrowe i chroni przed wieloma chorobami. Ach, ta medycyna chińska!
Pewnego dnia wybraliśmy się w kilka osób nad ocean. W porze lunchu w
pobliskiej knajpie zamówiliśmy krewetki. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy
kelnerka przyniosła nam półmisek krewetek polanych majonezem i posypanych…
kolorowymi cukiereczkami, którymi my zazwyczaj dekorujemy ciasta. Kuchnia chińska
czasami pobudza zmysł smaku w sposób dość zaskakujący!
|
Sierpień - tajfun na pożegnanie.
Po pewnym czasie wiele rzeczy przestaje szokować. Przyzwyczajasz się do
parnego powietrza, kolejnego tajfunu, trzęsień ziemi, nieustającego brzęczenia
cykad, skuterów jeżdżących po chodnikach i niekończących się pytań o
sprawy niemalże intymne… Masz ulubione miejsca, wybrany stolik w knajpce,
pozdrawiasz znajomych na ulicy, znasz rozkład jazdy najbliższego autobusu, a
do sklepów chodzisz nie po to, by kupić pamiątki z podróży, tylko pochłaniacz
wilgoci, bambusowe pałeczki i papier toaletowy.
A jednak nie można poczuć się tak do końca jak "u siebie". Zbyt
wiele różnic między nami. Pomimo, że Zachód zafascynowany jest kulturą
Dalekiego Wschodu, a Daleki Wschód przejmuje zachodnie standardy, wciąż są
to dwa różne światy…
Czas zwinąć ten zwój, który namalowałam słowami. To koniec mojej podróży,
chociaż jest tam jeszcze wiele ścieżek, którymi warto podążyć. Ale niech
każdy odkryje własną!
Informacje praktyczne
Tajwan jest drogi i mało atrakcyjny turystycznie, dlatego jeśli ktoś ma
ochotę poznać chińską kulturę i pozwiedzać piękne zabytki, lepiej niech
wybierze się w podróż do Chin kontynentalnych. Ale jeśli ktoś chce uczyć
się języka chińskiego - na Tajwanie znajdzie wiele dobrych, nowoczesnych szkół,
gdzie utrzymywany jest wysoki poziom nauczania. Co do kontaktów biznesowych,
nikomu chyba nie trzeba przypominać, że Tajwan to zagłębie elektroniki - większość
naszych komputerów wyprodukowanych zostało właśnie na Tajwanie.
- podróż: brak bezpośrednich połączeń lotniczych z Polski, najłatwiej
dotrzeć tam z Monachium lub Frankfurtu, zawsze jednak jest przesiadka w Hong
Kongu lub w Bangkoku
- hotele: wg portalu booking.com w Tai Pei ceny pokoju 2-osobowego zaczynają
się od 170 PLN za dobę
- na pobyt do 90 dni nie jest wymagana wiza
- jednostka monetarna: nowy dolar tajwański - 1 TWD = 0,0939 PLN
- strefa czasowa: UTC +8
- klimat: podzwrotnikowy na północy oraz tropikalny na południu
- ruch uliczny: prawostronny
- Warszawskie Biuro Handlowe - polska placówka
dyplomatyczna na Tajwanie
- Biuro Gospodarcze i
Kulturalne Tai Pei
- tajwańska placówka dyplomatyczna w Polsce
|